Było to tak: ja mieszkałam i studiowałam w Lublinie i miałam kolegów na roku, którzy spoza Lublina pochodzili i mieszkali w akademiku.
To była era bez telefonów, ale nie tylko takich komórkowych, ale tych tradycyjnych także, więc jak człowiek chciał się spotkać z człowiekiem to po prostu wpadał bez zapowiedzi. Dzwonił do drzwi i już, „właźcie do środka” się mówiło. A potem kiedy koledzy i koleżanki z roku siedzieli już w moim pokoju, ja biegłam do kuchni i nastawiałam wodę na herbatę. W czasie kiedy ta woda się gotowała szybko mieszałam składniki na ciasto, obierałam jabłka, wrzucałam je do blaszki, a blaszkę do piekarnika, zalewałam herbatę i pędziłam z nią do gości.
Niespełna godzinę później kiedy wracałam do kuchni, by zrobić herbatę numer dwa, wyjmowałam z piekarnika ten ekspresowy deser i wykładałam na talerzyki. Pachniało pięknie w całym pięćdziesięcioczterometrowym blokowym mieszkaniu. W każdym razie koledzy z roku często do mnie wpadali, może mnie lubili, a może przychodzili na clafoutis?
Szkoda, że dzisiaj już nie odwiedza się nikogo bez zapowiedzi, na szczęście do upieczenia clafoutis niepotrzebni wam żadni goście. Ciasto do złudzenia przypomina to naleśnikowe i we Francji najczęściej robi się je z czereśniami, ale dodawać można właściwie każde owoce.
SKŁADNIKI:
Wszystkie składniki mieszam ze sobą w misce i odstawiam na bok. Obieram i kroję jabłka (lub inne owoce). Wrzucam je od razu na dno naczynia wysmarowanego masłem. Jabłka zalewam ciastem i wstawiam do piekarnika nagrzanego do 170 stopni na 45 minut.
Po wyjęciu ciasto można posypać cukrem pudrem lub cynamonem. Najlepiej smakuje na ciepło. Smacznego!