MOJA PODRÓŻ DO „HOGWARTU”, CZYLI NAUKA W ANGIELSKIM LICEUM
Hej! Mam na imię Justyna i poniżej opisuję moje doświadczenia z pobytu w angielskim liceum.
Do Royal Russell School położonej w południowym Londynie uczęszczałam w latach 2018-2020.
Prefekci, mundurki i krawaty w barwach domów. Rywalizacja o puchar, stare budynki, witraże i herby… Od zawsze byłam fanką książek J. K. Rowling o Harrym Potterze, których akcja rozgrywa się w tradycyjnej angielskiej szkole z internatem.
Jesienią 2018 roku sama wyjechałam do takiej „oldskulowej” (nomen omen) szkoły, sama zostałam prefektem, a wraz z koleżankami dwa razy z rzędu wygrałam puchar domu.
Mijając na co dzień uczniów w mundurkach i oglądając kolorowe witraże w szkolnej kaplicy wielokrotnie czułam się jak na planie filmowym Harrego Pottera.
JAK WYJECHAŁAM DO SZKOŁY W ANGLII?
W moim domu temat wyjazdów zagranicznych był obecny od zawsze: rodzice zabierali mnie i moje rodzeństwo na wakacje po Europie, wspominali swoje studia na amerykańskim uniwersytecie i planowali emeryturę w ciepłych krajach. Dlatego wizja nauki poza ojczystym krajem nie wydawała mi się niczym nadzwyczajnym. Nie spodziewałam się jednak, że opuszczę „rodzinne gniazdo” już w wieku 17 lat.
Jesienią 2018 roku (byłam wtedy uczennicą pierwszej klasy polskiego liceum) wybrałam się z rodzicami na spotkanie do agencji, która pomaga uczniom w rekrutacji na zagraniczne studia. Tam usłyszałam, że mogłabym zdawać do angielskiego liceum. Zupełnie się tego nie spodziewałam, myślałam kilka dni o tej propozycji, w końcu podjęłam decyzję, że spróbuję.
CO MNIE PRZEKONAŁO DO WYJAZDU?
Po pierwsze: w polskim liceum uczyłam się kilkunastu przedmiotów i często czułam, że poświęcam swój czas na rzeczy, które mnie zupełnie nie interesują (lekcje chemii i fizyki były prawdziwą torturą).
Od dawna wiedziałam, że chcę studiować prawo i ucieszyłam się, że w Anglii będę mogła wybrać tylko trzy przedmioty i skupić się na poszerzaniu wiedzy związanej z moim przyszłym zawodem.
Po drugie: podróże kształcą. Wielka Brytania jest wielokulturowa, do mojej szkoły chodzili uczniowie kilkudziesięciu narodowości. Mieszkanie i rozmowa z nimi otworzyła mi oczy na wiele zagadnień i całkowicie zmieniła perspektywę – zobaczyłam inny świat, bardziej tolerancyjny, wielowymiarowy, nieoczywisty.
Po trzecie: chciałam przed studiami zagranicznymi poprawić znajomość angielskiego – już po trzech miesiącach pobytu zauważyłam diametralną różnicę (i nie tylko ja, moi brytyjscy przyjaciele również).
JAK WYGLADAŁ PROCES REKRUTACJI?
Od agencji dostałam listę szkół w Wielkiej Brytanii – wraz z rodzicami wybrałam kilka, a potem do każdej z nich trzeba było przygotować różne dokumenty. Licea proszą także o napisanie personal statement (czyli czegoś w rodzaju listu o sobie), przetłumaczenie świadectw szkolnych z poprzednich lat, a w ostatnim etapie są przeprowadzane z kandydatami zdalnie rozmowy kwalifikacyjne. Wcześniej trzeba napisać egzamin z angielskiego i matematyki (każda szkoła ma swój test).
Dla angielskiego liceum najważniejsze jest zaangażowanie ucznia w konkretne projekty i pasje. Wszyscy młodzi ludzie chodzą do szkoły i mają dobre oceny – to nic nadzwyczajnego. Przedstawiając siebie musisz podkreślić to, co odróżnia cię od innych. Co czytasz? Co oglądasz? Do jakich klubów i kółek zainteresowań należysz? Czy pracujesz jako wolontariusz? Może grasz na jakimś instrumencie albo uprawiasz jakiś sport? Jakie masz plany? Co chciałbyś studiować? Kim zostać? O tym wszystkim piszesz w personal statement.
Szkoła pyta także, czy wyjeżdżałeś wcześniej za granicę. Podejmując naukę w angielskim liceum będziesz mieszkać w obcym kraju sam – może być ci ciężko, jeśli nigdy nie wystawiałeś nosa poza dom rodzinny i rodzinne miasto.
OFERTY ZE SZKÓŁ I WIZYTA W „HOGWARCIE”
W styczniu dostałam oferty z trzech szkół, jednak moim faworytem od początku był Royal Russell (przypominał Hogwart, a jak już wcześniej pisałam, od dziecka byłam wielką fanka Harry’ego Potter‘a).
Wraz z rodzicami poleciałam do Londynu na jeden dzień, żeby zobaczyć szkołę – zwiedzaliśmy ją kilka godzin z dyrektorem ds. rekrutacji uczniów zagranicznych. Po tej wycieczce nie miałam już żadnych wątpliwości, miejsce zrobiło na mnie ogromne wrażenie: zabytkowe budynki, piękny, zielony teren, boiska, basen i doskonale wyposażone sale do nauki, sale muzyczne, scena teatralna, laboratoria, stołówka. Od razu wyobraziłam sobie tam siebie i nie mogłam się już doczekać września i rozpoczęcia nowego roku szkolnego.
SZEŚĆ WALIZEK I JEDEN PLECAK
Wakacje spędziłam na przygotowaniach i pakowaniu. Pokoje w internacie nie są duże, mieszczą się tam tylko podstawowe sprzęty, więc musiałam przemyśleć jakie rzeczy będą mi potrzebne w czasie roku.
W szkole obowiązują mundurki, ale jeśli chodzi o uczniów liceum mogą oni nosić ubrania w stylu korporacyjnym: białe koszule, ciemne marynarki, spodnie lub spódnice (regulamin zabrania np. noszenia tatuaży w widocznych miejscach i ogólnie nakazuje schludny wygląd).
Poza rzeczami osobistymi wzięłam ze sobą także trochę zeszytów, które okazały się zbędne – szkoła zapewnia wszelkie materiały w tym podręczniki (wypożycza je uczniom na dwa lata).
Zabrałam też plecak ze sprzętem do pływania (wcześniej w Polsce trenowałam ten sport).
Zaraz po przyjeździe przydzielono mi jednoosobowy pokój w żeńskim internacie Latessa (w szkole są internaty męskie i żeńskie; ostatnio oddano do użytku nowo wybudowany internat dla dziewcząt). W pokoju miałam łóżko, szafę na ubrania i biurko; do tego w internacie była do wspólnego użytku łazienka, kuchnia, jadalnia i salon.
Pierwsze dni poświęcono na zajęcia integracyjne. Zorganizowano też targi „przedmiotów” – jeśli ktoś nie wiedział jeszcze na które tematy się zdecydować, mógł dokonać wyboru z pomocą nauczycieli.
SZKOŁA ŻYCIA
Pierwszy semestr był dla mnie prawdziwą szkołą życia. Musiałam sama odnaleźć się w nowym miejscu, w nowym systemie edukacyjnym, w nowej kulturze i języku.
A żeby było trudniej wybrałam sobie trzy przedmioty, które bardzo mnie interesowały, ale których wcześniej się nie uczyłam: politykę, biznes i historię (w Polsce miałam zajęcia ze Starożytności i historii Europy i startowałam nawet w olimpiadzie historycznej; tu musiałam poznać dzieje Imperium Brytyjskiego, historię Stanów Zjednoczonych, RPA, a pracę roczną pisałam z Rewolucji Rosyjskiej).
Kolejne utrudnienie to prace pisemne – w Polsce dominują testy, krótkie zadania, rzadko dłuższe wypracowania. W Anglii licealiści muszą nauczyć się pisania, sztuki argumentacji, interpretacji danych, wyciągania wniosków. Moje prace musiały mieć określoną strukturę, odpowiednie słownictwo; sporo czasu zajęło mi przestawienie się na angielski system.
Ale nic tak nie motywuje do pracy jak brak wyboru 🙂
Nie było ze mną rodziców, którzy poklepaliby mnie po plecach, pomogli w czymś albo coś za mnie załatwili. Musiałam nauczyć się jakie „reguły gry” rządzą w Royal Russell. Szybko zrozumiałam, że ta szkoła to najlepsza inwestycja w moją przyszłość i że muszę sobie poradzić.
Będę z wami szczera: przez pierwszy rok nie było łatwo, miewałam trudniejsze momenty. Pewnie nie tylko ja. Może dlatego na jednej ze ścian naszego internatu wisiał plakat z hasłem: I’m not telling you it’s going to be easy. I’m telling you it’s going to be worth it (Art Williams). „Nie będzie łatwo, ale będzie to tego warte”. Po dwuletnim pobycie w angielskim liceum podpisuję się pod tym sloganem obiema rękami.
LUDZIE
Co pomogło mi przeżyć te dwa lata? Na pewno mój upór i pracowitość, ale także cudowni ludzie.
Nauczyciele w Royal Russell są bardzo wspierający i serdeczni. Zawsze mają dla ucznia czas. Można się do nich zwrócić z każdą sprawą – pomogą. Podobnie z kierowniczką naszego internatu, była dla nas jak druga mama. Nawet pan dyrektor przechadzający się po terenie szkoły ze swoim pieskiem zawsze zagadywał do uczniów. Znał chyba imiona każdego z tysiąca uczących się tam dzieci (od przedszkola do liceum), do tego wiedział jakie przedmioty realizują. Pamiętam jak kiedyś zaczepił mnie na korytarzu i zapytał: „Justyna, jak ci idzie na polityce?”.
Moimi przyjaciółmi zostali ludzie z różnych krajów: Rumunka, Malezyjka, Bułgarka, Anglik.
Razem przeżywaliśmy nasze naukowe sukcesy i porażki i spędzaliśmy wspólnie wolny czas. Miło wspominam weekendowe wypady do Londynu do tamtejszych muzeów i kawiarni, a także wyjścia do restauracji z kuchnią narodową. Szczególnie pamiętam wyjście z koleżankami do azjatyckiej knajpki – zamówiły dla mnie jedzenie, którego według nich „koniecznie powinnam spróbować”. Ja zrewanżowałam się zakupując dla nich sernik w polskim sklepie „Mleczko”, a Bibianne z Malezji zajadała się twarożkiem.
JAK WYGLĄDA DZIEŃ W „HOGWARCIE”?
Lubię rutynę, dlatego szybko przyzwyczaiłam się do tej panującej w szkole.
O godzinie 7.00. rozlegał się dzwon z wieży pobliskiej kaplicy obwieszczający początek dnia.
Śniadanie podawano od 7:30 do 8:00.
O 8:15 zaczynało się Registration, czyli coś w rodzaju polskiej godziny wychowawczej. Spotkanie było organizowane oddzielnie dla każdego z domów. W Royal Russell jest podział na tak zwane „domy”, ja należałam do Queen’s (dziewczęcego domu Królowej). Po omówieniu spraw bieżących i wychowawczych szłyśmy na lekcje.
Lekcje trwały od godziny 8:40 do 16:00. Przedmioty na poziomie A level były ułożone w moduły, każdy moduł trwał jedną godzinę zegarową, pomiędzy nimi było kilka minut przerwy (czas na przejście z budynku do budynku).
O 12:50 rozpoczynała się godzinna przerwa na lunch. Obiad jadło się około 20 minut, resztę czasu można było spędzić na boisku, na spacerze po terenie szkoły, na zajęciach dodatkowych, w internacie lub w bibliotece, gdzie we wtorki i czwartki uczniowie mogli pokazywać prezentacje na temat swojego kraju lub na inny wybrany interesujący ich temat (ja na przykład mówiłam o problemie masowych strzelanin w Stanach Zjednoczonych).
Po godzinie 16.00 zaczynały się zajęcia dodatkowe (nieobowiązkowe, ale i tak wszyscy uczniowie w nich uczestniczyli). Oferta zajęć była bardzo szeroka: od szachów przez zajęcia uzupełniające do przedmiotów, naukę języków, gry na instrumentach aż po treningi sportowe.
Ja uczęszczałam na MUN. MUN to skrót od Model United Nations, klubu debat opartym na idei ONZ. Każdy uczeń reprezentuje wybrane państwo, wyraża jego poglądy i debatuje na temat możliwych rozwiązań różnych lokalnych i globalnych problemów.
Debaty uczą występowania przed publicznością (budują pewność siebie), poszerzają słownictwo i horyzonty (przygotowując się do nich czytasz na temat problemów różnych krajów, o których wcześniej nie miałeś pojęcia). Lepiej rozumiesz politykę i otaczający cię świat. Są świetne dla wszystkich uczniów, a zwłaszcza dla tych, którzy szykują się do zawodu prawnika.
Na debaty jeździ się do innych szkół, a czasem nawet innych krajów. MUN w Royal Russell jest jednym z najstarszych w Anglii, dlatego nasza szkoła zorganizowała jeden z takich zjazdów. Wydarzenie trwało 4 dni, przyjechali do nas uczniowie (delegaci) z USA, UK, Hiszpanii Grecji czy Japonii. Poza debatami w podgrupach (o tematyce ekonomicznej czy socjalnej) w programie był także ICJ (International Court of Justice), gdzie rozstrzygaliśmy spory pomiędzy państwami.
Od 17:30 do kolacji (która podawana jest od 18:30) aż do 20:30 obowiązuje Prep time. Nie wolno hałasować, wszyscy uczniowie w tym czasie muszą być w swoim pokoju i odrabiać lekcje.
W weekendy obowiązuje luźniejszy rozkład dnia, zamiast wczesnego breakfast jada się późniejszy brunch. Możliwe są wycieczki lub wyjścia do Londynu, na kręgle czy na łyżwy.
RÓŻNICE POMIĘDZY POLSKIM LICEUM A ROYAL RUSSELL
W angielskiej szkole nie czułam się jak w liceum, ale jakbym była na kursie przygotowującym na studia prawnicze. Uczyłam się trzech przedmiotów, które najbardziej mnie interesowały (co sprawiało mi ogromną przyjemność): polityki (brytyjskiej i międzynarodowej), biznesu (nie ma nic wspólnego z polską „przedsiębiorczością”) i historii. Materiał z historii był podzielony na 4 komponenty (Imperium Brytyjskie, Stany Zjednoczone, Rewolucja Rosyjska i Afryka Południowa). Na każdy przedmiot było przeznaczonych 6 godzin tygodniowo, pozostałe 6 to tak zwane godziny „niekontaktowe”, podczas których uczniowie uczą się sami w bibliotece albo spędzają czas w kawiarni. Jeśli ktoś zdecyduje się na cztery przedmioty (zamiast trzech) to nie ma „okienek” w ciągu dnia (tak zwanych Free Periods). Uczniowie z zagranicy w czasie „okienek” przez pierwszy rok liceum uczęszczają na zajęcia z języka angielskiego (przygotowują one także do egzaminu IELTS wymaganego przy rekrutacji na studia).
W Wielkiej Brytanii zawód nauczyciela cieszy się społecznym szacunkiem. Nauczyciele pracują z pasją, często „wychodzą poza materiał” i przygotowują mnóstwo dodatkowych zadań. Nauczycielka historii zabierała nas na wykłady do Londynu, a nauczyciel od polityki (wielki fan kina i literatury faktu) szykował dla nas listy filmów i dokumentów o polityce. Poza tym nauczyciele często zostają po lekcjach, żeby pomóc uczniom albo prowadzić kluby. Na pierwszym roku nie radziłam sobie z biznesem, poprosiłam więc o dodatkowe zajęcia. Przez kilka miesięcy moja nauczycielka poświęcała mi swoją przerwę – dzięki jej wsparciu na koniec otrzymałam z biznesu najwyższą ocenę: A.
W angielskiej szkole uczeń ciągle dostaje feedback dotyczący tego jak sobie radzi (najlepsi dostają dyplomy i małe nagrody). Doceniane są nie tylko oceny, ale wysiłek wkładany w naukę.
TRADYCJA ZOBOWIĄZUJE
Royal Russell School powstała w 1853 roku i na początku swojego istnienia była sierocińcem, potem szkołą żeńską, a w czasie wojny przeniesiono tam również chłopców z innej placówki oświatowej. Tradycję widać na każdym korku: zabytkowe zabudowania, mundurki, malowidła zdobiące ściany, pamiątkowe tablice, ale co najważniejsze: wartości i tradycje.
Szkoła kultywuje wiele zwyczajów takich jak choćby cotygodniowe Assembly, na którym ogłaszane są bieżące sprawy i rozdawane nagrody za konkursy. W kalendarzu szkoły są także coroczne bale (zimowy i majowy), obchody Chińskiego Nowego Roku czy Royal Russell MUN (na konferencję zjeżdżają się uczniowie z innych szkół w UK i zza granicy). Wszystkie te wydarzenia są świetną okazją, by lepiej poznać tradycje, a przy okazji dowiedzieć się więcej o innych kulturach. Wielką wartością szkoły jest poczucie wspólnoty. Polskie liceum stanowi tylko część życia uczniów, w Anglii jest w jego centrum, zwłaszcza gdy się w nim mieszka. W Royal Russell najważniejsze są tolerancja i szacunek dla innych ludzi, narodowości, płci, ras i religii. Nie toleruje się tu tylko braku tolerancji. Ważne jest też pomaganie innym, motto szkoły to: Non sibi sed omnibus (not for oneself but for all).
Poza nauką i przyjemnościami licealiści mają też obowiązki, tak zwane duties. W wyznaczone dni starsi uczniowie muszą pilnować młodszych podczas odrabiania lekcji, sprawdzają listy obecności na śniadaniu, kolacji i przed snem. Dodatkowo codziennie wieczorem trzeba posprzątać kuchnię. Do Royal Russell uczęszcza wiele dzieciaków z bogatych rodzin, ale to dla szkoły nic nie znaczy: każdy musi opanować podstawowe umiejętności takie jak wkładanie naczyń do zmywarki, przecieranie blatów kuchennych czy wyrzucanie śmieci (choć nie brakuje personelu, który mógłby to zrobić za nas).
W szkole działają też prefekci. Jest to grupa najlepszych uczniów zaangażowanych w życie szkoły. Są przewodniczącymi i reprezentantami uczniów, pomagają nauczycielom, spotykają się z dyrektorem, żeby przekazać mu opinie i pomysły młodzieży i sugerować zmiany udoskonalające działanie szkoły.
NA ZAKOŃCZENIE NAUKI: PUCHAR
Razem z koleżankami z Queen’s dwa razy z rzędu, rok po roku wygrałyśmy puchar domu.
Ale ja czuję się dodatkowo wygrana, bo mogłam spędzić dwa lata w Royal Russell School. Przeszłam tam niezłą szkołę życia, ale jestem wdzięczna za każde doświadczenie jakie zdobyłam i gdybym dzisiaj znów miała podjąć decyzję czy jadę, nie wahałabym się ani chwili.
W szkole rozwinęłam swoje pasje i odkryłam kolejne. Poznałam siebie i utwierdziłam się w przekonaniu, że chce studiować prawo. W czasie wakacji przez dwa tygodnie miałam okazję pracować w jednej z najlepszych kancelarii w City of London.
Mieszkałam w jednej z największych metropolii świata i dzięki temu miałam dostęp do muzeów, zabytków i wykładów organizowanych przez najlepszych ekspertów w swoich dziedzinach. Nigdy nie mogłabym tego zobaczyć nie wyjeżdżając z rodzinnego domu.
Jednak największą wartością pozostaną dla mnie ludzie, których poznałam. Mam przyjaciół z takich państw jak Rosja, Rumunia, Wielka Brytania, Malezja, Korea, Hiszpania i wiele innych. Poznałam ich kulturę i tradycję, historię i politykę ich rządów, co niezwykle poszerzyło moje horyzonty i uświadomiło jak wiele mam jeszcze do odkrycia. Nauka w angielskim liceum jeszcze bardziej rozbudziła mój apetyt na podróżowanie i zdobywanie wiedzy.