Wiele obiecywałam sobie po wycieczce do Brighton, nadmorskiego kurortu szczególnie ukochanego przez angielskich emerytów. Nastoletnia córka studziła moje zapędy, kilka tygodni wcześniej odwiedziła to miasto podczas szkolnej wycieczki i niezbyt przypadło jej do gustu. Nie zamierzałam słuchać tego marudzenia, perspektywa spędzenia kilku godzin nad morzem bardzo mnie cieszyła.
Oczywiście nazwa Brighton wywoływała u mnie także przyjemne filmowe skojarzenia: kręcono tu sceny do komedii romantycznej „Wimbledon” (film bardzo mi się podobał, może dlatego, że zrealizował go ten sam zespół, który pracował przy „Notting Hill”).
„Wimbledon” opowiada historię byłej gwiazdy brytyjskiego tenisa Petera Colta, który postanawia po raz ostatni wziąć udział w turnieju. Bez względu na wynik zaraz po jego zakończeniu zamierza zostać instruktorem w jednym ze sportowych klubów Anglii. Peter spotyka młodą tenisistkę Lizzie Bradbury i zakochuje się. Perypetie miłosne pary przeplatają się z sukcesami i porażkami na korcie.
Pewnego dnia młodzi uciekają z Londynu przed ojcem Lizzy do Brighton. Peter ma tu mieszkanie, tu stawiał pierwsze kroki jako zawodnik. Biegają wzdłuż wybrzeża, spacerują promenadą, a to wszystko w promieniach zachodzącego słońca. Nic dziwnego, że i ja nabrałam ochoty, by zobaczyć te plenery…
Z Londynu pociągiem jechałyśmy do Brighton godzinę. Po wyjściu ze stacji czekał nas spacer w dół Queens Road. Idąc w kierunku morza minęłyśmy po drodze wieżę zegarową i kościół świętego Pawła.
Kiedy dotarłyśmy do linii brzegowej po prawej stronie naszym oczom ukazała się platforma widokowa British Airways i360, z której można podziwiać panoramę miasta i wybrzeże Sussex. Po lewej ujrzałyśmy znak rozpoznawczy Brighton: molo.
Idąc w jego stronę nadbrzeżem mijałyśmy sklepiki z marynistycznymi pamiątkami, restauracje i wypożyczalnie leżaków. Plaża jest szeroka, ale kamienista. Kamienie są duże, trudno się po nich chodzi, plażowanie na ręczniku wydaje się wręcz niemożliwe.
Molo otworzono w 1899 roku, ma ponad 500 metrów długości, a pomalowanie wszystkich desek wchodzących w skład jego konstrukcji zajmuje trzy miesiące. Każdego roku ogląda je kilka milionów turystów. Mieszczą się tu bary z piwem i knajpki serwujące fish and chips, jest wata cukrowa, lody i wesołe miasteczko dla milusińskich. Kiczowato i głośno, jednym słowem molo najfajniej wygląda z pewnej odległości 🙂
Po wizycie na molo przyszedł czas na kawę. Nie mam niestety zbyt dobrej opinii o brytyjskiej kuchni, na szczęście na naszej drodze nieoczekiwanie pojawiła się kawiarenka o nazwie La Mucca Nera.
– Nasi (czyli Włosi) tu są! – ucieszyłam się.
Z „Czarnej krowy” ruszyłyśmy w stronę Blaker Street, ulicy z kolorowymi domami. Na jednym z murów zauważyłyśmy próbki farb – właściciele wybierali pomiędzy zielonym, zielonym a zielonym 🙂
Potem przyszedł czas na Royal Pavilion, czyli letnią rezydencję króla Jerzego IV. Zaczęto ją budować w 1787 roku, pałac łączy styl europejski z elementami orientalnymi. W połowie XIX wieku królowa Wiktoria zdecydowała się sprzedać posesję i pawilon wszedł w posiadanie miasta Brighton. Podczas II wojny światowej pełnił funkcję szpitala dla żołnierzy, obecnie mieści się tu muzeum.
W drodze powrotnej na dworzec córka mruczała pod nosem: „A nie mówiłam?”. Udawałam, że jej nie słucham. OK, może szału nie było, ale coś tam zobaczyłyśmy i kawy u Włocha się napiłyśmy…
*Wimbledon, komedia sportowo-romantyczna z 2004 roku w reżyserii Richarda Loncraina.
Główne role zagrali: Paul Bettany, Kirsten, Dunst, Sam Neill.