To jaka jest w końcu ta prawdziwa pizza? Na cieniutkim cieście czy na grubym?
– Wiadomo, że na cienkim – odpowiecie.
Och i ja bym tak odpowiedziała, bo świetnie pamiętam jeszcze te pizzowe podróbki-potworki, które pojawiły się na rynku w pierwszych latach gospodarki wolnorynkowej: grube buły posypane obficie tartym żółtym serem. Kiedy po 1989 roku granice na Zachód, a właściwie na Południe na dobre się otworzyły, mogliśmy w końcu posmakować prawdziwej włoskiej pizzy na cienkim. I faktycznie w przeróżnych trattoriach na taką właśnie przez lata trafialiśmy, aż w końcu pewnego dnia dowiedziałam się, że to ściema…
PODERE DEI VENTI
Kilkakrotnie wynajmowaliśmy wakacyjny dom od pewnej toskańskiej rodziny. Bruno rozbudował i pięknie zagospodarował dla swojej córki Elisabetty stare rodzinne domostwo Podere dei Venti. Elisabetta wynajmuje je turystom (dom i pobyt w tamtej okolicy opisałam w oddzielnych postach).
Tata Elisabetty wciąż uprawia ziemię leżącą obok domu i produkuje oliwę, warzywa i wino.
PIEC DO PIZZY
Pewnego lata, gdy przybyliśmy do Podere dei Venti już po raz trzeci, dumny Bruno zademonstrował nam swoją nową konstrukcję – piec do pizzy. Od razu też zaproponował, że może nam pokazać, jak się robi prawdziwą włoską domową pizzę, bo ta w knajpach to „żarcie dla turystów”. Poprzedniego wieczoru podyktował mi listę składników, które miałam kupić w miasteczku i umówiliśmy się, że następnego dnia rano przygotujemy ciasto.
3 KILO MĄKI
Bruno kazał mi kupić między innymi 3 kilo specjalnej mąki na pizzę (farina tipo 00).
„Po co nam tyle mąki?”, pomyślałam i kupiłam kilogram. Zgadnijcie, kto jechał drugi raz do miasta!
Kiedy po moich powtórnych zakupach mieliśmy już wszystko co trzeba, Bruno zabrał się za mieszanie składników na ciasto. Poza mąką, solą, wodą i rozczynem drożdży dodał trochę oliwy własnej produkcji.
Ciasto odstawił do wyrośnięcia i poszedł do swojej roboty (wokół drzewek oliwnych i winorośli).
My zajęliśmy się opalaniem i kąpielami w basenie.
W ciągu dnia Bruno wracał jeszcze kilka razy, żeby ciasto chwilę powyrabiać, a przed kolacją (po sjeście w swoim domu w miasteczku) przyjechał do nas i zaczęło się szykowanie składników do pizzy.
Ktoś kręcił mozzarellę przez maszynkę do mięsa, ktoś inny kroił cukinię i ziemniaki. Otoczony przez chmarę dzieciaków Bruno rozłożył na stole blaszki na pizzę i wysmarował je oliwą.
12 BLASZEK
Blaszek było dwanaście.
„Kto to wszystko zje?”, zastanawiałam się i pocieszałam w duchu: „Najwyżej zostanie na następny dzień”.
Bruno rządził, a ja po wpadce z mąką pokornie przyglądałam się jego pracy. Okazało się, że ta prawdziwa domowa włoska pizza po pierwsze ma mieć grubsze ciasto. Po drugie nie kładzie się na nią kilku składników, a wręcz przeciwnie – Bruno przygotował dwanaście jednoskładnikowych placków. Jeden był tylko z prosciutto, inny wyłącznie z cukinią, kolejny z ziemniakami i rozmarynem. Oczywiście rozmaryn w postaci wielkich krzaków rósł sobie (i wciąż rośnie) obok domu Elisabetty.
CZAS ROZPALIĆ PIEC
Kiedy placki miały już swoje składniki, Bruno rozpalił piec do pizzy. Stałam obok niego dla towarzystwa, obserwowałam co robi (tłumaczył mi wszystko bardzo dokładnie przekonany, że za kilka dni sama odpalę ten piec; w końcu pokazał nam właśnie jak się robi prawdziwą toskańską pizzę). Kiwałam głową, ale uczciwie mówiąc niewiele rozumiałam z tego, co opowiadał.
Praca szła gładko i już wkrótce mieliśmy do zjedzenia dwanaście blaszek toskańskiej pizzy. I nie wiem nawet jak to się stało, ale na następny dzień nie został ani kawałek, ani nawet mały okruszek…
Grazie mille, Bruno!
P.S. Przepis na placek z ziemniakami i rozmarynem znajdziecie w moim wpisie Pizza domowa w zakładce Kuchnia.